Współtworzę ;)

Kontakt

GG: 13093544
Twitter: @daisy_eyes

Polecam!

Liebsten Awards

Obserwatorzy

Translate

piątek, 24 stycznia 2014

Sen - 4

Rozdział 4.
            Staliśmy przed ogromną kamienicą, jeszcze za czasów międzywojennych. Opieraliśmy się z Jasonem o mur, czekając na Jubabę. Była gwieździsta, zimna noc. Wiatr wiał niemiłosiernie, sprawiając, że aż dudniło mi w uszach. Poprawiłem czapkę.
- Stary – zaczął Jaz – Nie przesadzaj.
            Spojrzałem się na niego i aż wstrząsnęły mną dreszcze.  Skrzywiłem się z niesmaku. Byłem ubrany na „pingwina”, ledwo mogłem się poruszać. Tony swetrów, bluz, a dodatkowo na to ocieplana kurtka. Twarz miałem całą osłoniętą tak, że tylko wystawały moje oczy. Pomimo całego ubioru czułem chłód, a w razie walki, nie wiedziałem, czy sobie poradzę. Natomiast Jason miał na sobie cienką bluzę i skórzaną kurtkę. Nie założył nawet czapki, a na nosie znajdowały się czarne okulary przeciwsłoneczne. Naprawdę nie mogłem pojąć mojego przyjaciela. Uśmiechał się uradowany, jakby cały ten mróz sprawiał mu przyjemność.
- Zamknij się, Jaz – mruknąłem, odwracając od niego wzrok.
            Zacząłem niecierpliwie wyczekiwać Babuni. Czułem jak palce mi zamarzają pomimo wełnianych rękawiczek. Kiedy oddychałem, w powietrzu tworzyła się para, która przyprawiała mnie o jeszcze większe dreszcze.
- Spotykałem się kiedyś z dziewczyną z tej kamienicy – powiedział Jason – Może jeszcze tu mieszka ? – dodał.
            Nie mogłem wytrzymać. Ściągnąłem mu z nosa te głupie okulary i cisnąłem gdzieś daleko. Nie mogłem uwierzyć, że Jason stał się takim kobieciarzem. I pomyśleć, że ja kiedyś taki byłem.
- Oho – skomentował – Komuś już się nudzi.
- Czy ty jesteś pewny, że nie jesteś umysłowo chory ? – zapytałem, pocierając rękami.
- Prawdziwy mężczyzna powinien…- zaczął.
- Daj mi już spokój – mruknąłem, miałem dość tego tekstu.
            Jason z rozbawieniem poklepał mnie po głowie, na co ja tylko mruknąłem coś pod nosem. Nagle ujrzałem wybawienie – Jubabę. Szła w naszą stronę. Oblały mnie poty. Może to dziwne, ale nagle przeraziłem się tego spotkania i miałem ochotę uciec stąd jak najdalej. Co jeśli nie będzie znał lekarstwa ? Albo nie będzie chciał wyjawić takiemu zdrajcy, jak ja ?
- Będziecie tak sterczeć, półgłówki ? – warknęła Staruszka Teo, gdy była dostatecznie blisko nas – Ruszcie swoje dupy, bo się rozmyśli.
            Westchnąłem głośno. Chwila prawdy. Muszę się postarać. Szedłem za nimi, a moje serce biło coraz szybciej.  Weszliśmy do środka i poczułem zapach stęchlizny.  Szybko zakryłem szczelniej nos. Klatka schodowa nie wyglądała do najbardziej pielęgnowanych. Aż dziw, że były członek Rady tu mieszka. Po kątach walały się śmieci i wypalone pety. Wszędzie były porozwalane gazety, papiery.
            Wyszliśmy z Jason’em na prowadzenie. Jubaba już nam mówiła, że cel znajduje się na samej górze. Podeszliśmy do klatki schodowej. Pamiętałem, jak Staruszka Teo uczyła nas, żebyśmy w czasie misji nie wchodzili do ciasnych pomieszczeń, typu winda. Nie wiem, po co to wszystko, ale teraz dostosowaliśmy się do jej lekcji. W ogóle to chyba jedyne, co zapamiętałem.
- Dzieciarnia – mruknęła pod nosem.
            Zwróciliśmy się w jej stronę. Drzwi windy akurat się otworzyły, i Staruszka weszła do środka. Spojrzeliśmy się z Jasonem zdziwieni po sobie, po czym poszliśmy za jej przykładem.
- Myślicie, że będę włazić na 10 piętro –warknęła, gdy już weszliśmy do kabiny – Chyba Bóg was opuścił.
            Uśmiechnąłem się tylko łobuzersko wraz z Jasonem. Jubaba na ten widok pokręciła głową. Babunia Teo i te jej humorki… Kiedy znaleźliśmy się już na odpowiednim piętrze, Staruszka wskazała nam jeden z wąskich korytarzy.
- Idziemy – powiedziała – Pokój 69.
            Na te słowa parsknąłem śmiechem. Jaz szturchnął mnie w ramię.
- Nie ładnie się śmiać – powiedział poważnie, ale zaraz i tak sam zaczął chichotać.
- Głupi nastolatkowie, z głupim dorastaniem – mruknęła, co  niesamowitym sposobem poprawiło mi jeszcze bardziej humor.
            Znalazłem drzwi z numerem 69. Wziąłem głęboki oddech i wyciągnąłem rękę, by zapukać. Nagle otworzyły się. Staruszka Teo przecisnęła się obok nas, otwierając drzwi i mrucząc coś pod nosem, prawdopodobnie obelgi pod moim adresem. Wszedłem zdziwiony do środka. Poczułem ulgę, zniknął zapach stęchlizny, a na jego miejsce zjawił się cudowny zapach kwiatów.
            Jubaba zniknęła w długim, ciemnym korytarzu. Przerażony ruszyłem po omacku za nią, nie chcąc się zgubić. Nic nie widziałem, żadnego światła, żadnej drogi. Nie słyszałem kroków Jubaby. Zatrzymałem się, chcąc usłyszeć cokolwiek. Nagle wpadł na mnie Jason.
- Sorry – odpowiedział – Zgubiliśmy się ?
            Kiedy miałem już zamiar odpowiadać, obok mnie rozległ się niecierpliwy głos Babuni Teo.
- Ruszacie się, jak muchy w smole.
            Złapała mnie za rękaw i pociągnęła za sobą. Oślepiło mnie światło, ale po paru sekundach znów mogłem normalnie widzieć.  Znajdowaliśmy się w niewielkim pokoju, gustownie urządzonym. Niewielki plazmowy telewizor znajdował się w kącie, a naprzeciwko stał skórzany fotel. Po drugiej stronie znajdowały się półki z książkami, których było mnóstwo, a tuż przy nich kanapa ze stoliczkiem do kawy.  Środek pokoju był pusty, coś na wzór ścieżki do kolejnych drzwi. Pokój był koloru szarego, a na wschodniej ścianie znajdowało się okno, które było teraz szczelnie zasłonięte.
- Już – powiedziała normalnie Staruszka Teo.
            Nagle drzwi przed nami się otworzyły i wyszedł z nich otyły mężczyzna, w podeszłym wieku. Uśmiechnął się na nasz widok, a mi aż żołądek podszedł do gardła. To członek Rady, powtarzałem w myślach, nie daj się zwieść.
- Chłopcy – odezwała się Jubaba, przybierając miły ton głosu – To jest Rubien Fiodorow, były członek Rady.
- Dobry wieczór – powiedzieliśmy nagle onieśmieleni.
-Chyba raczej dobra noc – odpowiedział, głośno się śmiejąc – Siadajcie – wskazał nam kanapę – Zrobię herbaty.
- Ja się tym zajmę – odparła Jubaba – Ty lepiej z nimi pogadaj.
            Usiedliśmy przy stoliczku. Ja z Jasonem na kanapie, a Rubien przyciągnął sobie fotel. Po paru długich minutach ciszy, Fiodorow zabrał głos.
- Więc, co ode mnie potrzebujecie ?
            Przygryzłem wargę. Zacząłem się bać, że jednak to nie najlepszy pomysł.
- Sean potrzebuje lekarstwa – powiedział za mnie Jaz.
            Fiodorow zmarszczył brwi.
- Co ci dolega ? – zapytał mnie.
-Nie mi – odparłem szybko – Pewna dziewczyna zapadła na śpiączkę Strażnika. Przeze mnie – zawiesiłem głos, poczułem ukłucie w klatce piersiowej – Muszę ją uratować i potrzebuję pana pomocy.
            Rubien przyglądał mi się intensywnie. Starałem się wytrzymać jego spojrzenie, ale czułem się, jakby właśnie czytał ze mnie, jak z kartki.
- Jesteś konkretny – odpowiedział po chwili – ale nie jestem pewien, czy jestem w stanie ci pomóc. Czego ode mnie oczekujesz ?
            Przełknąłem głośno ślinę.
- Pomyślałem, że skoro pan był w Radzie, może pan coś wie na ten temat.
- Nie miałem dostępu do takich informacji - odparł zamyślony.
- Ale istnieje lekarstwo ? – zapytałem pełen nadziei.
            Rubien westchnął.
- Posłuchaj mnie - zaczął, nachylając się w moją stronę – Nie będę owijał w bawełnę. Nie mogę ci nic obiecać. Spróbuję się czegoś dowiedzieć. Moim zdaniem powinieneś teraz cierpieć za to, co zrobiłeś tej dziewczynie – poczułem gulę w gardle. Miałem już zamiar przepraszać, tłumaczyć się, ale Rubien kontynuował – Strażnicy tak  nie postępują, musisz to wiedzieć.
- Tak wiem… - powiedziałem prędko, ale zaraz mi przerwano.
- Dla ciebie zrobię wyjątek – dodał ciszej – Spójrzmy prawdzie w oczy, wyglądasz na wyjątkowego Strażnika, masz to coś w sobie. Nie wszyscy są gotowi na tyle poświęcenia dla jednej dziewczyny…
- Ta dziewczyna jest… - zaczął Jason, ale szybko go szturchnąłem.
            Do pokoju akurat weszła Staruszka Teo z tacą herbaty.
- Gotowa – powiedziała, stawiając tacę na stoliku – Uzgodniliście coś ?
- Oczywiście – odparł Rubien, spoglądając na mnie znacząco – Uznałem, że pomogę Sean’owi, jak tylko potrafię.
*
- A pamiętasz Wilene i Alone ? – zapytał mnie Jason, kiedy siedzieliśmy w stołówce, jedząc obiad. To znaczy, ja próbowałem zjeść, ale nie wychodziło mi to najlepiej.
- Nie – odpowiedziałem obojętnie. Nie byłem w stanie zapamiętać wszystkich dziewczyn, do których zarywałem…
- Gdzie byliście ? – zapytała niecierpliwie Roksi, gdy po raz wtóry jej nie odpowiadaliśmy.
            Jason westchnął znudzony.
- Jubaba zabrała nas do starego znajomego – odparł, a ja spojrzałem się na niego przerażony. Czyżby chciał wyjawić wszystko Roksanie ? – Miał załatwić nam pracę.
            Odetchnąłem z ulgą i zacząłem bawić się jedzeniem.
- Po zachowaniu Sean’a stwierdzam, że nie poszło wam najlepiej ? – zapytała, przyglądając się mi zmartwiona.
- A skąd ! – zawołał Jaz – Mamy jeszcze się spotkać na jakąś tam rozmowę kwalifikacyjną.
- Oby jak najszybciej – mruknąłem.
- Planujesz zostać ?- zapytała zdziwiona.
- Nie na długo – burknąłem.
            Wiedziałem, że nie minie sporo czasu, gdy już się stąd zwinę.
- Sean, zjedz coś – powiedziała zatroskana – Odkąd tu jesteś nie jadłeś dużo…
- Co racja, to racja – wtrącił Jason – Wychudłeś, niczym szkielet – skrzywiłem się na to porównanie – Lepiej jedz, bo potem nie będziesz w stanie mnie pokonać.
- Że co, proszę ? – zapytałem ożywiony – Czy to jest wyzwanie ?
- Jak uważasz – odparł z przebiegłym uśmieszkiem – I tak planowałem z tobą poćwiczyć. Przydałby się tobie jakiś wycisk.
- No to dawaj – powiedziałem, wstając – Idziemy walczyć.
            Jason roześmiał się i ruszył do wyjścia, a ja za nim.
- Sean ! – krzyknęła za mną Roksi – Obiad !
- Później pogadamy, Roksi – odparłem i zniknąłem za drzwiami.
*
            Założyłyśmy dresy i zwykłe białe bluzki, bez rękawów. Jason pożyczył mi ubrania, które zwisały na mnie. Chyba naprawdę ostatnio przesadziłem z „dietą”. Przypatrywałem się Jasonowi i nagle zacząłem wątpić, że uda mi się go pokonać. Zawsze byłem najsilniejszy, ale tym razem… Jason naprawdę musiał dużo ćwiczyć, bo jego mięśnie robiły wielkie wrażenie.
            Ustawiłem się szybko w pozycji atakującej, czekając na sygnał rozpoczynający walkę.
- Hola, hola – odparł Jason – Najpierw rozgrzewka.
            Opuściłem zdziwiony ręce. Jason zawsze atakował mnie bez żadnego przygotowania, z zaskoczenia, by mieć większą przewagę nade mną. Ostatecznie i tak wygrywałem.
- Okay – powiedziałem nieprzekonany i zacząłem się rozciągać.
            Poczułem, że ostatnio zaniedbałem ćwiczeń.  Kiedy wpatrywałem się w Jasona, zdałem sobie sprawę, że muszę uważać na jego siłę, jak również ruchy. Mogę mieć teraz tylko nadzieję, że nie nauczył się myśleć strategicznie.
- Gotowy ? – zapytał Jason po pewnym czasie, gdy skończył się już rozciągać.
- Jasne – odpowiedziałem, wiedząc, że dalsze ćwiczenie nic nie zdziała.
            Ustawiłem się w pozycji atakującej. Jason uśmiechnął się do mnie chytrze. Wyglądał na dość pewnego siebie. Uśmiechnąłem się w odpowiedzi. Zrobię wszystko, by zedrzeć z jego twarzy ten wyraz, jakby już zwyciężył. Walka się zaczęła, ale my ciągle trwaliśmy w tych samych pozycjach, okrążając siebie nawzajem.
            No dalej!, pomyślałem,  rusz się !
            Kiedy jednak nic się nie działo, uznałem, że pora zacząć. W tym samym momencie wpadł na to Jason i obydwoje rzuciliśmy się na siebie. Dostałem z całej siły w bok i szybko odskoczyłem. Skrzywiłem się z bólu, ale nadal byłem czujny. Ten cios był jak chlust lodowatej wody. Nagle zdałem sobie sprawę, że nie mogę myśleć o walce z Jasonem, tak jak kiedyś. Muszę się skupić i wyobrazić sobie, że jest to zwykły atakujący, nic o nim nie wiem… Jaki będzie jego ruch ?
            Unikałem raz za razem ciosu w twarz. Jason z całej siły chciał mi przywalić. Używał tylko pięści, nie bronił się, nie zastanawiał, po prostu walił na oślep. Musiałem to wykorzystać. Schyliłem się, objąłem go w pasie i  popchnąłem na ścianę. Jęknął cicho, ale od razu uderzył mnie kolanem w brzuch. Zakrztusiłem się  i szybko od niego oddaliłem. Nagle zacząłem myśleć, że Jason za bardzo wczuł się w walkę, albo po prostu tak tutaj teraz walczą…
- Sean ! – usłyszałem krzyk Roksany.
            Poczułem mocne uderzenie na twarzy. Szybko złapałem się za policzek. Wirowało mi przed oczami, widziałem wszędzie białe plamki. Cofnąłem się z przerażenia. Słaniałem się na nogach.
- Sean – usłyszałem Roksanę, tym razem bardziej rozpaczliwie.
            Zerknąłem w tamtą stronę. W Sali zebrały się tłumy, chcąc zobaczyć naszą walkę. Nagle przestałem wierzyć, że to zwykłe ćwiczenia.  Szybko się skupiłem i uniknąłem kolejnego ciosu. Poczułem złość, a także zdezorientowanie. Oko straszliwie mnie bolało i traciłem ostrość widzenia.
            Popchnięty, poleciałem do tyłu. Zrobiłem się czujny i znów przygotowałem się do ataku. Zamknąłem jedno oko, które i tak nie było w najlepszym stanie. Jason znów na mnie natarł, nie zważając na zwrot akcji.
            Kiedy Jason był już dostatecznie blisko, zamachnąłem się i z całej siły uderzyłem go w szczękę. Poleciał do tyłu. Szybko złapałem go za ramiona i parę razy uderzyłem kolanem w brzuch. Jason upadł na czworaka. Oddaliłem się od niego, nie chcąc być narażony na kolejny cios. Jaz pomału zmienił pozycję na klęczącą, a potem uniósł głowę. Z kącika ust spływała ciurkiem krew, zalewając całą brodę. Wpatrywał się we mnie ze złością, po czym uśmiechnął się niczym szaleniec. Zęby miał całe czerwone, od krwi. Pomału wstał, a ja ciągle wpatrywałem się w niego jednym okiem. Byłem przerażony. Czy to musi się tak skończyć ?
            Zanim się zorientowałem, Jaz przywalił mi prosto w twarz. Usłyszałem gruchot kości i poczułem przeraźliwy ból nosa. Szybko się zamachnąłem i oddałem mu cios.
- Przestańcie ! – dobiegł mnie głos Roksany. Zdałem sobie sprawę, że krzyczy na nas już od dłuższego czasu, a cała reszta gapiów wpatruje się na nas z przerażeniem, ale również zainteresowaniem.
            Przestaliśmy już z Jasonem owijać w bawełnę. Staliśmy naprzeciwko siebie i na zmianę oddawaliśmy ciosy. Ręka bolała mnie niemiłosiernie, więc zmieniałem raz prawą, raz lewą. Zacząłem oddalać się od Jasona. Ktoś nas od siebie odciągnął. Straciliśmy już dużo siły na walkę, więc nie mogliśmy się nawet wyrwać.
- Taki z ciebie przyjaciel?! – wydarł się Jaz. Spojrzałem się na niego wielkimi oczami – Myślisz, ze jak przyjedziesz po paru latach, to wszystko będzie w porządku?! – seplenił przez krew – Ty pieprzony chuju! – dodał. Na całej Sali zapadła cisza, w której wszyscy wpatrywali się wstrząśnięci w Jasona – Kurwa – zaklął i splunął na bok krwią – Wkurzyłem się – dodał spokojniej.
            Wpatrywałem się w niego oniemiały. Czy to na pewno Jason? Ten Jason, który cieszył się na mój widok? Ten, który chciał mi pomóc ? Który był moim najlepszym przyjacielem? Wyprowadzili go. Po drodze mamrotał coś pod nosem i ocierał się z krwi, co sprawiało, ze był jeszcze bardziej rozmazany.
- W porządku? – zapytał chłopak, który odciągnął mnie od Jasona.
- Jasne – mruknąłem, przepełniony bólem psychicznym i fizycznym.

            Kiedy spojrzałem się na chłopaka, okazało się, ze to Jermił. Przypatrywałem się mu zdziwiony. Tamten tylko kiwnął głową i odszedł. Czując ból w całym ciele, uznałem, że powinienem wrócić do pokoju, ale zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, osunąłem się na ziemię, pogrążając się w błogim odpoczynku.
___________________________________
Co sądzicie na temat nowego rozdziału? :)
Czekam na Wasze komentarze! ;)
Czytasz ? --> SKOMENTUJ!

piątek, 17 stycznia 2014

Sen - 3

Rozdział 3.
       Czy naprawdę jestem takim żałosnym facetem? Co mi dało całe to podróżowanie ? Jedyną dla mnie nadzieją mogą być Najwyżsi, ale oni mi nie pomogą, zwłaszcza, że jestem zdrajcą. W dodatku mój ojciec...
       Poczułem dotyk dłoni na ramieniu. Uniosłem wzrok.
- Przykro mi. Wydaje mi się, że to dla ciebie ważne – Staruszka Teo mówiła bezbarwnie, jakby na przekór swoim odczuciom. Tak naprawdę jej to nie obchodziło - Nie wiem, czy to ci może jakoś pomóc, ale znam kogoś, kto może...
- Kto to jest ? - zapytałem szybko, przerywając jej.
- Nie przerywaj mi, chłopcze, jeśli chcesz się dowiedzieć - odparła ostro, a ja potulnie się przymknąłem - Ciężko jest się z nim spotkać. Jest byłym członkiem Rady Strażników. Przeszedł na emeryturę. Znam go bardzo dobrze, ale nie mogę ci obiecać, że będzie chciał cię wysłuchać.
- Nie ważne. Jedyne, co się teraz dla mnie liczy to ta zasrana nadzieja, że może jednak nie jestem pieprzonym kretynem - warknąłem, zły na siebie.
- Uważaj na słowa, gówniarzu - odpowiedziała.
- Ty sobie pozwalasz - mruknąłem.
- Ja to co innego. Twoje emocje są nabuzowane. Myślę, że najlepszym rozwiązaniem jest, byś teraz wrócił do swojego pokoju i trochę ochłonął, zanim zrobisz coś głupiego - warknęła na mnie - Teraz wynocha. Spróbuję cię jakoś umówić, ale pamiętaj, że on nie lubi zdrajców.
      Wstałem szybko i bez zbędnych słów podszedłem do drzwi. Jubaba naprawdę pocieszyła mnie tym ostatnim zdaniem. Jakby to dawało mi jakieś szanse.
- Sean - powiedziała beznamiętnie, gdy już chwyciłem za klamkę. Zatrzymałem się - Uważaj na siebie, Wyżsi wszędzie mają swoich szpiegów.
- Jasne, będę miał to na uwadze -  mruknąłem i wyszedłem.
     Tuż za drzwiami zaczepili mnie moi przyjaciele.
- Jak było ? O co chodziło ? - zapytaj Jason.
- Nie teraz - burknąłem i minąłem ich prędko.
Kierowałem się do mojego pokoju, ale w ostatniej chwili zmieniłem zdanie i skręciłem w jakiś korytarz. Byłem zły na siebie i na Jubabe. Cały świat legł mi w gruzach, bo jaki były członek Rady zgodzi się mi pomóc ? Ale to chyba lepsze rozwiązanie, niż mieć za cel główny Rząd. Wątpię by chciał się ze mną spotkać... A najgorsze było to, że pomału traciłem już wiarę w moją misje, ale nie potrafiłem o niej zapomnieć. Jej mądre oczy, kuszący uśmiech, ciepłe wargi… Nie mogę z niej zrezygnować. Nie teraz, kiedy zaszedłem tak daleko, muszę walczyć. Ale co ja mogę zdziałać ? Sam, przeciw całemu rządowi ? 
      Otworzyłem drzwi i znalazłem się na zewnątrz. Poczułem przeraźliwe zimno. Mróz szczypał mnie w policzki.  Kiedy byłem pogrążony w myślach, moje stopy zaprowadziły mnie… na dach. Zawsze przesiadywaliśmy tu z Jasonem.  Może właśnie teraz potrzebowałem takiego miejsca, w którym mógłbym się zatracić, wspomnieć dawne czasy, zapomnieć o teraźniejszości ? Pamiętam, jak siedzieliśmy tu z Jasonem, o każdej porze roku, nie ważne czy zimno, czy ciepło. Często uciekaliśmy z lekcji, a staruszka Teo nawet nigdy tu nie zajrzała.  Zaśmiałem się pod nosem i usiadłem pod daszkiem. Cały drżałem z zimna, ale nie obchodziło mnie to. Czułem się tutaj spokojniejszy. Spuściłem głowę i pozwoliłem sobie powyzywać siebie w myślach.
            Usłyszałem czyjeś kroki. To mogła być tylko jedna osoba.
- Zamarzniesz tu – powiedział Jason,  rzucając we mnie kurtką.
- Dzięki – mruknąłem i szybko ją założyłem.
            Jason, ubezpieczony, wyjął z kieszeni termos z herbatą. Spojrzałem się na niego zdziwiony i poczułem, jak bardzo tęskniłem za moim kumplem. Zawsze przygotowany, na każdą okazję.  Jak mogłem pozwolić, aby tyle lat na mnie czekał ? Jak mogłem go zostawić ? Mojego przyjaciela, brata.
- Wiesz – zaczął Jaz – Wszyscy mówią, jakie to życie jest krótkie. Ale nie musi być, jeżeli dobrze go zaplanujesz i będziesz starał się robić, żeby  wszystko szło po twojej myśli, to może być naprawdę długie.
- Majaczysz – mruknąłem i upiłem łyk rozgrzewającej herbaty, po czym zakrztusiłem się.
            Jason parsknął śmiechem.
- Jest mocniejsza, uważaj – odpowiedział rozbawiony.
- Coś ty tam dolał ? – zapytałem zaskoczony.
- Coś, co pozwoli ci się odprężyć.
- Równie dobrze mogłeś powiedzieć upić – mruknąłem, ale bez protestów napiłem się kolejnego łyka. Może naprawdę mi to pomoże ?
- Wiem, że minęło trochę czasu – powiedział Jaz, wpatrując się spokojnie przed siebie. – Może nie ma już pomiędzy nami takiej więzi, jak kiedyś, ale chcę, żebyś wiedział, że możesz na mnie liczyć. Jeżeli potrzebujesz się wygadać, śmiało.
- Nie – powiedziałem ostro, co zaskoczyło Jasona -  Zawsze będziesz moim najlepszym przyjacielem, jasne ? – spojrzałem się na niego i uśmiechnąłem – Może ominęło nas parę lat, ale nasza więź jest zbyt trwała, by mogła tak szybko się przerwać – uścisnąłem przyjaźnie jego ramię, a on zaśmiał się cicho.
- To znaczy, że powiesz mi z czym masz problem ? – zapytał, ze spuszczonym wzrokiem – Po co tak naprawdę tu przyjechałeś ?
            Zamilkłem. Czy mogę mu powiedzieć ? Przecież to żadna tajemnica, a on jest moim najlepszym przyjacielem.  Ale gdy dowie się, co się wydarzyło… będzie mną gardził.
- Jasne, rozumiem – powiedział cicho i zaczął wstawać. Szybko złapałem go za rękaw i patrzyłem się w jego oczy.
- Poznałem kogoś – powiedziałem pewnie. Jason pomału usiadł z powrotem obok mnie.
- Jak zwykle, dziewczyna – mruknął Jason z rozbawieniem, przewracając oczami.
           

            Parsknąłem pod nosem.  Jason zapamiętał mnie, jako chłopaka zarywającego do każdej dziewczyny.  Owszem, kiedyś tak było, ale teraz… nie potrafię myśleć o kimś innym.
- Popełniłem błąd – ukryłem twarz w dłoniach i potrząsałem głową, chcąc pozbyć się obrazu tamtej parszywej nocy – Dołączyła do walki -  poczułem na sobie wzrok Jasona – Nie powinienem do tego dopuścić. Jestem beznadziejnym Strażnikiem – powiedziałem ze złością, uderzając pięścią w dach.
- Uważaj, bo się zawali – skomentował Jaz, po czym po chwili ciszy dodał – Czyli zakochałeś się ?
- Jaz, idioto. Właśnie ci mówię, że jestem najgorszym Strażnikiem na świecie i że dziewczyna zapadła w śpiączkę, a ty się pytasz, czy się zakochałem ! – mruknąłem – Oczywiście, że się zakochałem ! – powiedziałem głośniej – Przecież nie przejmowałbym się tak wtedy tą dziewczyną.
- Ty i ta twoja chęć niesienia pomocy – mruknął Jason z rozbawieniem. Westchnął głośno – To naprawdę poważny problem.
- A ty się śmiejesz jak debil – dodałem.
- Wiesz, jakie to dziwne usłyszeć, że słynny Sean Campbell się zakochał – odpowiedział Jason, uśmiechając się do mnie.
- Nie nazywaj mnie tak – mruknąłem, trochę zawiedziony, że wygadałem się Jasonowi, choć teraz czułem się o wiele lepiej.
- To jakie teraz przybrałeś nazwisko ? – zapytał – Black, White, Wells ? Jakieś inne ?
- Po prostu Mori.
-  A wiesz, że to z łaciny umierać ? – zapytał zaskoczony, patrząc się na mnie.
- I właśnie teraz cudownie do mnie pasuje – mruknąłem.
- Ej, stary – odparł Jaz, obejmując mnie ramieniem, a drugą dłonią wymachując, jakby chciał ukazać mi cały świat –  Ziemia jest ogromna. Nie umieraj mi tu.  Wierzę, że znajdziesz jakieś rozwiązanie, oczywiście z moją pomocą, ale…
- Ty nie będziesz się w to mieszał – odparłem ostro.
- Sean – powiedział poważnie Jaz – Nie jesteśmy już dziećmi. Teraz wszystko wygląda inaczej. Potrzebujesz mojej pomocy, a ja nie pozwolę ci samemu odejść. Trenowałem przez ostatnie lata.
- Widać – mruknąłem – jesteś napakowany.
- Widzisz ? – zapytał radośnie – A teraz lepiej zgól tą bródkę, zanim znów uciekniesz – powiedział, bawiąc się moim lekkim zarostem.
- Na razie nigdzie się nie wybieram – powiedziałem, odtrącając jego rękę.
- Jak to ? – zapytał zdziwiony.
- Jubaba zna kogoś, kto może znać lekarstwo. Muszę czekać.
- Super ! Od tego możemy zacząć – odpowiedział radosny.
            Upiłem kolejny łyk herbaty i uśmiechnąłem się lekko. Może to dobry pomysł, by na razie Jason mi pomagał ? On jest tak optymistycznie nastawiony do świata, że nawet mi się humor poprawia. Naprawdę mi go brakowało.
*
            Obudziłem się z potwornym bólem głowy. Przetarłem oczy i próbowałem rozróżnić zamazane kształty.
- Piłeś – powiedziała, oskarżająco Roksana. Podniosłem się na łokciach.
- Nie – odparłem oślepiony światłem.  Po chwili widziałem już wyraźniej. Roksana patrzyła się na mnie karcąco – No może troszkę.
- Troszkę to nie wygląda – mruknęła – Wstawaj na śniadanie, bo nic dla ciebie nie zostanie.
            Opadłem z powrotem na łóżko. Nie miałem na nic ochoty.  Byłem cały obolały, a głowa pulsowała mi niemiłosiernie, a kiedy pomyślałem do tego o śniadaniu, robiło mi się niedobrze.
- Na miłość boską ! Kto cię tak urządził ! – wykrzyknęła zniecierpliwiona Roksana.
- Nikt – odparłem i próbowałem wstać z łóżka. Kiedy wreszcie usiadłem, wszystko wirowało wokół mnie.
- Przeklęty Jason – zaklęła po rosyjsku – Zawsze musi coś wymyślić.
- Od kiedy ty jesteś takim rannym ptaszkiem  ? – zapytałem, wkurzony, że się domyśliła z kim piłem.
- Od kiedy jestem z Jermiłem – odpowiedziała szybko – Jeżeli zaraz się nie ogarniesz, to naprawdę się wkurzę.
- Już, już – mruknąłem – Daj mi 5 minut. Wezmę prysznic.
- Alee… - zaczęła.
- 5 minut – powtórzyłem ostro.
            Chwiejnym krokiem poszedłem do łazienki. Rozebrałem się i wszedłem do kabiny. Odkręciłem kurek. Strumieniem poleciała na mnie lodowata woda. Zakląłem głośno i odskoczyłem.
- Przed tym właśnie chciałam cię ostrzec ! – krzyknęła Roksana, przez drzwi.
- Dzięki, siostra – mruknąłem.
            Zamknąłem oczy i wszedłem pod strumień. Czekałem, aż moje ciało przyzwyczai się do zimna. Zaciskałem zęby. Wreszcie się przyzwyczaiłem i odprężyłem. Cała świadomość do mnie wróciła, a wzrok wyostrzył.  Zakręciłem wodę i wyszedłem z kabiny.  Przyjrzałem się swojemu odbiciu w lustrze. Ostatnio o siebie nie dbałem. Moje jasne, brązowe włosy sięgały mi już za ucho, a zarost był już dość duży, wyglądał, jakby był rudy. Westchnąłem i szybko się ubrałem.
- Wreszcie – powiedziała Roksana, wstając z łóżka i przyglądając się mi – Wyglądasz o wiele lepiej, tylko jeszcze ta broda…
- Jest w porządku – odpowiedziałem i ruszyłem do wyjścia.
            Po paru minutach znaleźliśmy się w stołówce, tym razem całej zatłoczonej. Kiedy wszedłem do środka, wszyscy umilkli i wpatrywali się we mnie. Czułem się nieswojo. Kiwnąłem głową paru osobą, które kojarzyłem. Roksana zaprowadziła mnie do stolika, przy którym już ktoś siedział.
- Sean, to jest mój chłopak Jermił – powiedziała radosna Roksana, podchodząc do niego.
- Cześć – odparłem, Jermił kiwnął głową i usiadłem przy stoliku.
            Roksana oznajmiła, że przyniesie jedzenie i zostaliśmy sami.  Jermił miał długie, czarne włosy związane w kucyk.  Cały ubrany na czarno, a w dodatku miał na sobie długi płaszcz. Oczywiście, czarny, przypominający trochę Matrixa. Nie wyglądał na rozmownego. Wbijał we mnie swoje zielone oczy.   Czułem się niekomfortowo i próbowałem wymyślić, jakby go zagadać.
- Więc chodzisz z Roksaną ? – zapytałem głupio.
- Tak – odpowiedział i na tym skończyła się nasza rozmowa.
            Po paru minutach Roksi wróciła z jedzeniem. Płatki z mlekiem. Patrzyłem się na nie z niesmakiem. Ból głowy się nasilił.
- Witajcie, moi drodzy ! – zawołał uradowany Jason i usiadł koło mnie. Chwilę mi się przyjrzał.
- Upiłeś Seana, idioto – warknęła ostro Roksana.
- Upiłem ? – zapytał zdziwiony i znów mi się przyjrzał. Po chwili roześmiał się głośno – Masz słaby łeb, stary !
- Przymknij się – mruknąłem – Coś ty tam dolał ?
- Czysty spirytus ! – krzyknął uradowany. Wszyscy spojrzeliśmy się na niego zamurowani.
- Oszalałeś ? – zapytała Roksana.
- No dajcie spokój – mruknął Jaz – Rozcieńczyłem to przecież z herbatą.
- A jak ty się trzymasz na nogach ? – zapytałem podejrzliwie.
- Prawdziwy mężczyzna umie pić – odpowiedział radośnie, szturchając mnie w ramie.
- Tak zwany prawdziwy mężczyzna – zaczęła Roksana – przyzwyczaił się już do picia, albo ponownie się upił.
- Bardziej to pierwsze – odpowiedział, wystawiając jej język. Spojrzał się  na moje śniadanie i pokręcił głową – Oh, stary, czym oni cię tu karmią – wstał i zniknął za drzwiami do kuchni.
 Po parunastu minutach wrócił, niosąc dwa zawiniątka. Położył jedno przede mną, na stole. Spojrzałem się na niego zdziwiony.
- Kebab – powiedziałem.
- Prawdziwe śniadanie – odparł, wgryzając się w swoją bułkę.
- Znów zarywałeś do starej kucharki ? – zapytała znudzona Roksi.
-  Nie zarywałem – odparł z pełną buzią – Po prostu ona mnie lubi.
- Jasne – mruknęła.
- Jason ? – zapytał nieśmiało chłopiec., który podszedł do naszego stolika.
- Gregori – odpowiedział zdziwiony Jaz – Co jest ?
- Babunia Teo prosi Seana do siebie – odpowiedział cicho.
            Spojrzeliśmy się na siebie z Jasonem.  Czyżby już wszystko załatwiła ? Zostawiliśmy wszystko i biegiem popędziliśmy do pokoju Jubaby.

 __________________________
Oto kolejny rozdzialik :D
PODOBA SIĘ ?

SKOMENTUJ ! 
piątek, 10 stycznia 2014

Sen - 2

Rozdział 2.
         Przez ostatnie 3 miesiące podróżowałem po całym świecie. Byłem w miejscach, o których nigdy bym nie pomyślał. Poznałem nowych ludzi, dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy, o byciu Strażnikiem Snów. Z tym wszystkim wiązało się wiele nieprzyjemnych zdarzeń. Wiele razy zostałem zamknięty za kratkami, jak również podpadłem wielu miejscowym gangom. A to wszystko dla odpowiedzi. Jednej odpowiedzi, ważnej, która była dla mnie teraz jedyną nadzieją.
            Przez ten cały czas nie znalazłem jeszcze rozwiązania moich problemów. Co gorsza, wylądowałem w Rosji, w środku zimy… Nienawidziłem tego państwa. Na początku mojej samotnej wędrówki zamieszkałem tu. Żadne ze wspomnień nie ciągnęły mnie do powrotu. Owszem, zawdzięczam temu miejscu dach nad głową, kiedy jako małe dziecko uciekłem z domu.
            Stałem za drzewem w środku lasu. Pomimo ciepłego ubioru zimno dawało się we znaki. Mój oddech zamieniał się w parę. Wpatrywałem się w wielki, stary, drewniany dom, który znajdował się w głębi lasu. Na pierwszy rzut oka nie zmienił się, nadal wyglądał, jakby zaraz miał się rozwalić. Westchnąłem głośno. Bałem się tam wejść, ale jeśli nie skorzystam z pomocy, mogę tu umrzeć z zimna. Wbiegłem po schodach i stanąłem przed drzwiami. Odetchnąłem parę razy i głośno zapukałem. Po paru sekundach  otworzył mi młody chłopak, w moim wieku. Miał burzę brązowych włosów, ułożonych w nieładzie.  Był umięśniony i modnie ubrany. Dziewczyna nazwałaby go przystojnym. Wyglądał na zmęczonego, jakby dopiero wstał, ale kiedy mnie zobaczył stanął jak wryty.
- Sean – szepnął, po czym rozpromienił się i przywitał mnie radośnie – Kopę lat, stary ! Trochę zarosłeś – powiedział, dotykając mojego lekkiego zarostu.
            Odtrąciłem jego dłoń.
- Witaj, Jason. Cieszę się, że cię znów widzę – powiedziałem z uśmiechem.
            Zostawiłem tu wielu przyjaciół. Musiałem wybrać pomiędzy nimi, a wolnością. Wyszło na to, że wybrałem drugie rozwiązanie. Najbardziej bolało mnie to, że opuściłem Jasona.  Był moim przyjacielem od dziecka, też należał do rodziny Strażników, ale on nie miał nic przeciwko temu. Kiedy postanowiłem, że odejdę z domu, strasznie bałem się tego. Namówiłem Jasona, żeby mi towarzyszył. Teraz tego żałuję. Popsułem mu całe życie, aż w końcu zostawiłem go samego. Dziwne, że nadal przyjaźnie się do mnie odnosi. Na jego miejscu od razu przywaliłbym sobie pięścią.
- Już myślałem, że o nas zapomniałeś, bracie – powiedział, zapraszając mnie do środka.
- Próbowałem, ale wryliście mi się w pamięć – powiedziałem, krzywiąc się, a on szturchnął mnie przyjaźnie.
- Ej ! – zawołał na cały głos – Zgadnijcie, kto nas odwiedził !
            Nagle cała zgraja mieszkańców zbiegła do korytarza. Byli tu wszyscy. Widziałem wiele starych twarzy, ale również nowych, większość tych młodszych.  Wymieniłem parę zdań ze starymi znajomymi, a cała reszta otoczyła mnie, jakbym był jakimś eksponatem na wystawie. Dzieci zaczęły zadawać mi najróżniejsze pytania, przekrzykując się nawzajem. Uśmiechnąłem się mimowolnie, całe szczęście, że nauczyłem się rosyjskiego, choć posługuję się nim dziurawo, ale dzięki temu mogłem wydukać jakieś odpowiedzi.
- Dosyć tego ! – wykrzyknęła, po rosyjsku, stara kobieta, schodząc po ogromnych schodach – Zostawcie go w spokoju.
            Jak na jeden znak, wszyscy się ode mnie cofnęli. Uśmiechnąłem się sarkastycznie.
- Witaj babciu ! – powiedziałem głośno, tak by mnie usłyszała – Sporo minęło. Wyglądasz na jeszcze starszą.
- Zamknij mordę, dzieciuchu – mruknęła – Nic nie wydoroślałeś -  podeszła do mnie – Nie jestem głucha. Czego tu szukasz ?
- Co za miłe powitanie – burknąłem – Czego może szukać samotny Strażnik Snów ?
- Towarzystwa ? – odpowiedziała, uśmiechając się wrednie – To nie dom prostytutek.
            Skrzywiłem się. Ta kobieta przyprawiała mnie o ból głowy. Widać, że bardzo się za mną stęskniła.
- Jak ja uwielbiam tu wracać – mruknąłem.
            Nagle ktoś objął mnie ramieniem.
- Sean ! – zawołał Jason – Babunia Teo bardzo się za tobą stęskniła, prawda ?
- Przymknij się, Jason – mruknęła – Potrzebujesz czegoś konkretnego ? – zapytała mnie.
            Zmarszczyłem brwi. Nie byłem pewny, czy pójść od razu do konkretów, czy może zostać tu parę dni i poszukać na własną rękę.
- Więc? – zapytała.
-Szukam odpowiedzi – powiedziałem pewnie.
            Zmierzyła mnie poważnym spojrzeniem. Zauważyłem błysk w jej oczach. Zawsze wydawała mi się dziwna, jakby wiedziała co się stanie. Swoje siwe włosy spięła ciasno z tyłu. Zawsze miała surowy wyraz twarzy, ale wszyscy ją kochają i znoszą jej humorki.
- Dobrze – powiedziała po chwili, gdy już uznała, że mówię poważnie – Ale najpierw powinieneś odpocząć. Wyglądasz, jakbyś nie spał przez 3 dni.
            Strzał w dziesiątkę, babuniu.
*
            Zaprowadzili mnie do jakiegoś małego pokoiku. Tam zdjąłem tony ubrań i rozłożyłem się na łóżku. Wtedy zdałem sobie sprawę, że to był mój stary pokój, dokładnie w takim samym stanie, jak go zostawiłem. Puste, białe ściany. Żadnych rodzinnych pamiątek, zdjęć czy amuletów. Wszystko wyglądało, jakby nikt tu nigdy nie mieszkał. Jedynie na ścianie obok łóżka było napisane : Jaz, Roxi i Sean. Nigdy bym nie pomyślał, że tu wrócę, do Domu Zagubionych Snów, jak go nazywaliśmy. Przybyłem tu, gdy opuściłem dom. Zagwarantowali mi opiekę. Babunia Teofilia Zofia Zagnojska stworzyła zakazaną grupę Strażników. Znajdowali się tutaj wszyscy ci, którzy nie zgadzali się z zasadami tych Wyższych, na przykład ja.
Kiedy, będąc dzieckiem, dowiedziałem się, że nie mogę przestać być Strażnikiem, odnalazłem to miejsce i tu się zaszyłem. Staruszka Teo uczyła wszystkich podstaw bycia Strażnikiem, ale ja byłem dość niegrzecznym chłopcem. Rzadko przychodziłem na lekcję. Sprawiałem, że dom był bliski rozpadu. Babunia zawsze miała przeze mnie kłopoty. Jeden mały chłopczyk, a tyle z nim zachodu. W końcu osiągnąłem pełnoletniość i uciekłem nocą, zostawiając list pożegnalny z napisem: „Może kiedyś wrócę”. Więc wróciłem, chociaż nigdy tak naprawdę nie planowałem. Trudno mi to przyznać, ale babunia jest moją ostatnią deską ratunku…
Zamknąłem oczy i jedyne co widziałem to ona, piękna, uśmiechnięta… Nigdy bym nie uwierzył, że po jednym spotkaniu zakocham się w kimś bez pamięci. To musiało być przeznaczenie. Do tej pory zastanawiałem się, jakim cudem znalazłem się w jej śnie. Wiem, że był zagrożony, ale byłem dość daleko, by instynkt się odezwał.  Czy to możliwe, że sama nieświadomie mnie przywołała ?
            Nagle usłyszałem ciche pukanie. Otworzyłem szeroko oczy. Musiałem na chwilkę przysnąć. Podniosłem się na łokciach i zamrugałem parę razy. Ponownie rozległo się pukanie.
- Proszę ! – odpowiedziałem.
            Do pokoju weszła młoda dziewczyna. Była około szesnastolatką. Uśmiechnęła się promiennie, gdy mnie zobaczyła.
- Sean ! – wykrzyknęła i rzuciła się na mnie, przygniatając mnie z powrotem do łóżka.
- Roksana – mruknąłem, próbując złapać oddech – Ty nadal tutaj ?
- A jakżeby inaczej ? – zawołała radośnie i usiadła na łóżku.
- Myślałem, że planowałaś wyjechać.
- Początkowo – odparła – Wiesz, miałam wtedy czternaście lat. Zmieniłam zdanie, kiedy poznałam Jermiła.
- Jermiła ? – zapytałem zdziwiony, po chwili przypomniałem sobie, że dołączył do nas parę dni przed moją ucieczką.
- Mój chłopak – odparła – Jesteśmy ze sobą już 2 lata.
- Wow – udało mi się wydukać – To sporo.
- Trochę – odpowiedziała i zaczęła opowiadać o swoim związku – Cieszę się, że przyjechałeś, ale co ty tutaj robisz? – zapytała – Wiem, że nigdy byś tutaj nie wrócił, gdyby to nie było koniecznie.
            Spojrzałem się na nią. Roksana zawsze była roześmiana, trzeba było się nią opiekować, a gdy ktoś ją zaczepił, musiałem ją bronić. Teraz wyglądała inaczej. Miała długie, proste, brązowe włosy. Nadal się uśmiechała, ale nie wyglądała już jak dziecko, ale nadal tak się zachowywała. Wyglądała na twardą kobietę, a nawet przybrała kobiecych krągłości.
- Więc ? – zapytała ponownie, wpatrując się we mnie czekoladowymi oczami.
- Potrzebuję odpowiedzi – odparłem szybko.
- To wiele nie wyjaśnia – powiedziała zasmucona.
- Jak tylko będę mógł, to ci powiem. Obiecuję – odparłem spokojnie – Na razie nic więcej nie musisz wiedzieć.
- Jak zwykle zamknięty –mruknęła – No nic, nie będę nalegać. Teraz chodź coś zjeść, bo zaraz zamkną stołówkę.
            Prowadziła mnie do ogromnej sali. Znałem drogę, przecież przez dwa lata mojej nieobecności nie mogło się tu wiele zmienić. Wiedziałem, że Roksana musi się cieszyć z mojego powrotu. Kiedyś byliśmy nierozłączni. Roksi była moją małą siostrą, o którą zawsze dbałem, a ona nigdy nie opuszczała mnie na krok. Minusem było to, że również nie chciała uczęszczać na lekcję, ale jako dobry brat kazałem jej chodzić… nie dawałem dobrego przykładu.
            Weszliśmy do środka. Pomieszczenie na pierwszy rzut oka wydawało się takie samo, jak kiedyś, lecz kiedy się rozejrzałem, zauważyłem, że wiele rzeczy „odnowiono”. Staruszka się postarała. Pomalowała ściany na pomarańczowo, co aż nazbyt rzucało się w oczy oraz kupiła wiele „nowych” elektronicznych przyrządów. Babunia Teo i technologia… co za paradoks.
            Rozejrzałem się ponownie i nagle coś przykuło moją uwagę. Cała sala była opustoszała. Zdziwiłem się, za moich czasów spędzaliśmy tu każde chwile. Chciałem zapytać o to Roksanę…
- Jest już późna godzina – wyprzedziła moje pytanie – Pewnie wszyscy szykują się do spania albo co tam zamierzają robić – jej głos odbił się echem od ogromnych ścian. Ta sala mogłaby pomieścić całą armię – Usiądź sobie – powiedziała rozkazująco – Poszukam coś dla ciebie na kuchni – zniknęła za podwójnymi drzwiami.
            Czułem się, jakbym marnował czas. Czekałem na zwykłe jedzenie, kiedy w każdej chwili mógłbym dowiedzieć się o ratunku dla mojej ukochanej… Kathy.
- Proszę bardzo – odezwała się nagle Roksi, stawiając miskę z zupą – Najlepsza potrawa, jaką znalazłam.
            Spojrzałem się na płyn, znajdujący się przede mną. Poczułem przeraźliwy głód. Złapałem za bułkę, którą również przyniosła mi Roksana.
- Sean ! – odezwał się ktoś nagle. Do naszego stolika podszedł Jason.
- Czego chcesz, Jaz ? – zapytała znudzona Roksana.
- Przychodzę od Jubaby.
            Roześmiałem się głośno.
- Jubaba ? Serio ? – zawołałem, pękając ze śmiechu – Nadal ją tak nazywacie ?
- Jasne, przecież to nasza kochana staruszka – odparł rozbawiony Jason.
            Nagle mnie olśniło. Przyszedł od Babuni, czyli mogę z nią porozmawiać…
- Co chce staruszka ? – zapytałem nagle cały poważny.
            Jason spojrzał się na mnie zdziwiony.
- Powiedziała – mówił spokojnie i powoli – że jak już zjesz, masz do niej przyjść, bo…
- Idziemy – powiedziałem ostro i wstałem od stołu.
- Sean ! A jedzenie ? – zapytała zdziwiona Roksi.
            Zerknąłem na stół i szybko chwyciłem bułkę.
- Już zjadłem – mruknąłem.
*
            Znalazłem się w skromnym pokoiku Jubaby. Poczułem się, jak za dawnych lat, jedyne po co tu przychodziłem to na „dywanik”. Zawsze mi się obrywało.
- Co chcesz wiedzieć ? – zapytała, siadając za swoim biurkiem. Nie czekając na jej pozwolenie, usiadłem na fotelu. Jak zwykle w jej gabinecie pachniało kadzidełkami i starymi książkami.
 Zastanawiałem się, czy przejść do konkretów, czy może lepiej pomału to zrobić ? Nie będę owijał w bawełnę.
- Jak odwrócić czar śpiączki – odparłem.
            Na te słowa Staruszka zerknęła na mnie zdziwiona.
- Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego – odpowiedziała. Czekałem w milczeniu, z zawziętą miną – Cóż – zaczęła – chyba nie będę w stanie ci pomóc. Nie ma na to lekarstwa. Przynajmniej ja o nim nie wiem. Możliwe, że Wyżsi coś wiedzą, ale wątpię byś dostał od nich jakieś informację.
            Załamałem się. Schowałem twarz w dłoniach. Straciłem całą nadzieję, to ona mnie zabiła. Jestem do niczego.
___________________________________
Ludzie, czekam na wasze oceny !
Co tak słabo ? :D
Pora powrócić do żywych.

CZYTASZ = KOMENTUJESZ




piątek, 3 stycznia 2014

Sen - 1

Rozdział 1.
            Następnego dnia rodzice pojechali zwiedzać miasto. Wymigałam się od tej wycieczki, mówiąc im, że nie najlepiej się czuję. Usiałam na kanapie, w głównym pomieszczeniu hotelu.  Ciągle miałam chęć, by pójść do pobliskiego lasu i dowiedzieć się, czy to wszystko wydarzyło się naprawdę. W głębi duszy miałam nadzieję, że to był zwykły, choć bardzo realistyczny, sen, jednak bałam się, że będzie odwrotnie. Chcąc wyrzucić z głowy te myśli, zanurzyłam się w czarnej lekturze pana Poe. Skupiłam się na książce, wcielając się w bohatera. Mogłabym trwać w tym stanie wieczność.
- Hm… Edgar Allan Poe – odezwał się, przerażająco znajomy, głos. – Uroczo.
            Oderwałam oczy od książki i  aż podskoczyłam, gdy zauważyłam kto usiadł koło mnie.
- Ty ! – wykrzyknęłam  oskarżycielsko. – To ty !
- Dziwne, bym był kimś innym. – uśmiechnął się szeroko, pokazując białe zęby.
- Co to było ? – zapytałam przerażona.
- Co ? – zdziwił się, ale szybko zrozumiał. – Aa… sen. Przepraszam cię, za tamto.
            Złapał moją książkę, jak gdyby nigdy nic, i zaczął ją przeglądać, a ja wpatrywałam się w niego, nie rozumiejąc.
- Musisz być bardzo inteligentna. – mruknął, dalej przewracając strony w książce. – Nie często się spotyka osoby, czytające takie książki.
            Wyrwałam mu książkę z ręki i szybko wstałam.
- Kim jesteś ? – zapytałam, chyba trochę za głośno, bo parę osób spojrzało się w naszą stronę.
- Może wyjdziemy porozmawiać ? – zapytał z szerokim uśmiechem.  Wstał i złapał mnie delikatnie za łokieć, chcąc poprowadzić do wyjścia. Wyrwałam rękę z uścisku.
- Nigdzie z tobą nie idę ! – krzyknęłam, nie zwracając uwagi na otaczających nas ludzi. Kiedy zauważyłam w jego spojrzeniu, że moja niechęć niczego nie zmienia, szybko dodałam: - Mama zabrania mi wychodzenia z nieznajomymi.
- Nie szkodzi. Jestem Sean. A teraz już chodźmy. – złapał mnie znów za rękę i w jednej chwili wyprowadził przed hotel. – Przejdziemy się ? – zapytał, jak dżentelmen, uśmiechając się triumfująco.
- A mam inne wyjście ? – mruknęłam zrezygnowana.
            Wyciągnął w moją stronę rękę, chcąc mnie poprowadzić. Bez słów minęłam go  i ruszyłam swoją drogą.
*  *  *
- Gdzie jesteśmy ? – zapytałam zaciekawiona.
- Nie kojarzysz ?
- A powinnam ? – odpowiedziałam pytaniem i od razu  przypomniałam sobie to miejsce, z mojego snu.
            Byliśmy na polanie. Poczułam dziwne dreszcze, gdy zorientowałam się, gdzie jestem.  Ale w dzień czułam się tu znakomicie. Otaczająca mnie zieleń sprawiała, że chciałam tu zostać. Zauważyłam kawałek dalej, za drzewami rzeczkę. Podeszłam do niej.  Usiadłam przy brzegu i napawałam się szumem wody.
- Nieco dalej jest mini wodospad. – usłyszałam Seana koło mnie.  Uśmiechnęłam się na myśl o wodospadzie. – Więc.. – zaczął. – Jak masz na imię ?
            Spiorunowałam go wzrokiem.
- Skoro ty znasz moje imię, może ja mógłbym poznać twoje ? – zapytał, niemal błagalnie.
            Co mi szkodzi ?
- Kathy.
- Hm... Kathy. – wymówił moje imię powoli, jakby je chłonął.- Pewnie masz sporo pytań.
            Właściwie tak. Miałam wiele pytań, ale jakie zadać ? Wszystkie  ukryły się w zakamarkach mózgu.
- Co chcesz wiedzieć ? – zapytał, widząc moje niezdecydowanie.
- Wszystko. – odparłam.
- Okay. – powiedział zmieszany. – Mam na imię Sean…
- To wiem.- mruknęłam. Złapałam najbliższy patyk i zaczęłam zanurzać go w wodzie. – Jakim cudem byłeś w moim śnie ?
- Cóż… - zaczął, jakby wymyślał sobie wymówkę. – To było niechcący.  Srebrna kula.
- Już to mówiłeś. Co to znaczy ? – zapytałam ciekawa.
            Roześmiał się.
- Po prostu księżyc. W pełni.
- Co to ma do rzeczy ? – zapytałam.
- Wszystko. – uśmiechnął się szeroko i usiadł koło mnie. – W czasie pełni bariera między rzeczywistością i snem jest bardzo cienka.
            Patrzyłam się  na niego tępo.
- Więc postanowiłeś wtargnąć do mojego snu ? –zapytałam oskarżycielsko.
-Nie. Przynajmniej nie specjalnie. – powiedział smutno. – Widzisz, ja nad tym nie panuję. W tą noc ktoś wślizgnął się do twojego snu, a mnie samego tam poniosło.
            W sumie to się zgadzało. Początkowa atmosfera we śnie była dość… przerażająca. Potem, gdy zjawił się Sean, poczułam się bezpieczna…
- Kim ty jesteś ? – zapytałam.
- Nazywają nas Strażnikami Snów.  Jak sama nazwa mówi, pilnujemy snów. – powiedział poważnie.
            Wpatrywałam się w jego szare oczy, szukając w nich jakiegoś błysku.
                        Może się ze mnie nabija  ?
- Taa… jasne.- roześmiałam się, ale kiedy zauważyłam, że Sean nadal jest poważny, ucichłam.-Serio ? - zapytałam przerażona.
- Tak. - odparł smutno.
            Nastąpiła cisza, w której próbowałam sobie to wszystko poukładać. Po pierwsze, Sean,  „chłopak z moich snów”, był tu naprawdę. Po drugie, był on jakimś Strażnikiem Snów. Po trzecie, ktoś „zły” wtargnął do mojego snu, a  Sean mnie uratował…
- A ten ktoś, kto wlazł do mojego snu, kim był ? – zapytałam z przerażeniem.
- Nie wiem. – odpowiedział z zamyśleniem. – Strażnicy Snów umieją tropić takie osoby..
- No to na co czekasz ? – zawołałam pobudzona. – Wytrop go.
- To nie takie proste, Kathy. – powiedział smutno.
- Czemu ? – byłam zdziwiona jego odpowiedzią.
- Nie jestem w pełni Strażnikiem. – ukrył twarz w dłoniach i mówił cicho, ale i tak dobrze go słyszałam. – W młodości byłem szkolony, by nim zostać, ale nie chciałem iść w ślady mojej rodziny, a oni nie pozwolili mi tego rzucić, więc uciekłem. Tylko nie domyśliłem się, że ta moc będzie na mnie ciążyć.  – podniósł głowę i spojrzał się w moje oczy. Widziałam w nich ból. – Nie nauczyłem się nad nią panować, choć ciągle próbuję. Nie często mi się to zdarza, że wchodzę do czyichś snów, ale w noc srebrnej kuli jestem bezbronny. Pomimo tego, że chciałem  pozbyć się rodzinnego fachu, to i tak dało to o sobie znać i walczę ze stworami zagrażającymi śpiącym ludziom.
            Po chwili zdałam sobie sprawę z tego, co powiedział Sean.
- Stworami ? – zapytałam zdziwiona.
- Czasami. – uśmiechnął się słabo. 
            Zamknęłam oczy i podparłam się z tyłu rękami. Słuchałam szumu wody i koncertu ptaków. Czułam się tu bezpiecznie, jak nigdy wcześniej, a obecność Seana, jeszcze bardziej mnie pocieszała.
- Nie wyglądasz na zdziwioną i przerażoną…  - zauważył Sean.
            Uśmiechnęłam się szeroko, nie otwierając oczu.
- Wciąż myślę, że to wszystko to sen.
Usłyszałam cichy śmiech Seana. Miło mi się z nim gawędziło, co było dziwne, jak na mnie. Nigdy nie potrafiłam się dogadać z chłopakiem. Może to dlatego, ze jestem jedynaczką ?
- A co z tym potworem ? – zapytałam nagle, kierując wzrok na Seana. – Wróci do mnie we śnie ?
- Nie jestem pewien – mruknął ponuro. – Ale lepiej nie ryzykujmy.
            Ton jego głosu przykuł moją uwagę.
- Co masz na myśli ? – zapytałam.
- Przekonasz się. – odparł z tajemniczym uśmieszkiem. – A teraz chodź, odprowadzę cię do hotelu.
                                                                       *
            Stałem pośród cieni drzew, przyglądając się hotelowemu oknu. Rozbłysło światło. Wróciła. Poczułem ciepło, rozchodzące się po całym ciele. Zaledwie parę godzin, a  czuję jakby minęły wieki, odkąd ostatni raz ją widziałem. Niby zwykła dziewczyna, a zawładnęła mną w parę minut.
            Poczekam, aż jej rodzice usną. Szczęście, że ma osobny pokój.
 Kiedy zgasło światło, w pokoju jej rodziców, odczekałem parę minut i ruszyłem.  Zacząłem wspinać się, po budynku, by dostać się do jej balkonu.  To nie było zbyt trudne, zważywszy na to, że miała pokój na drugim piętrze, co ułatwiało sprawę.
            Kiedy znalazłem się wreszcie na odpowiednim balkonie, zajrzałem przez okno. Siedziała przed lustrem i czesała włosy, zamyślona i zmartwiona. Zastukałem cichutko w szybę.  Przestraszyła się i upuściła szczotkę. Kiedy zauważyła mnie za szybą, na jej twarzy zagościł uśmiech, pobudzając moje serce. Szybko mi otworzyła i zaprosiła do środka.
- Sean –powiedziała wesoło. – Co tu robisz ?
- Przyszedłem pilnować cię podczas snu. – odpowiedziałem poważnie.
- Znowu będziesz mi majstrował w śnie ? – zapytała zmęczona, i rzuciła się na łóżko.
- Nie.- powiedziałem pewnie. – Będę przy tobie siedział, a jeżeli zauważę, że coś się dzieję, to wkroczę do akcji.
            Spojrzała się na mnie pięknymi, dużymi, zielonymi oczami.
- Przez całą noc będziesz przy mnie siedział ? – zapytała z niedowierzeniem.
- Tak. – odparłem pewnie.
- A skąd będziesz wiedział, że coś się dzieje w moim śnie ? – zapytała sennie.
-  O to się już nie martw. – powiedziałem, dotykając jej policzka.
Zamknęła oczy, a po chwili już spała. Gdyby tylko wiedziała, jaka jest wyjątkowa. Gdyby wiedziała, że sen nie jest już dla niej bezpieczny, od tej pełni. Gdyby wiedziała, że to wszystko przeze mnie. Ale nie może się dowiedzieć. Muszę zadbać o jej bezpieczeństwo i szybko zniknąć. Kiedy patrzyłem, jak śpi, zdałem sobie sprawę, że to jest właśnie ideał dziewczyny.  Piękna w każdym calu. Gdybym mógł być normalnym facetem…
Nagle poczułem, jakby piorun uderzył prosto w moje serce. Spojrzałem się na Kathy. Zaciskała mocno palce.  Jej ciało zaczęło się rzucać.
Muszę ruszać…   Powinienem sam się tam przenieść… Czemu ciągle tu jestem ?
Będąc 10 – letnim chłopcem, nie nauczyłem się samemu wchodzić do snów. Przez ostatnie lata sam się w nich pojawiałem, bez kontroli.  Co mogę zrobić…?
            W głowie miałem pustkę, ale musiałem szybko reagować.  Dotknąłem  jej policzka i zbliżyłem usta do jej ust.
- Przepraszam . – szepnąłem, wiedząc, że robię to bez jej woli.
            Pocałowałem ją. Musiałem. To było jedyne wyjście. Zacząłem  kierować się do jej snu. Uczucie, jakby dryfowało się po nieznanym świecie, otoczonym urywkami snów, pędzących niczym galopujące konie, było dla mnie ciągle nowością. Wreszcie byłem na miejscu. Ten sam las, co ostatnio. Muszę się śpieszyć.   Szybko przedzierałem się przez gęste krzaki. Czułem ją. Była  niedaleko. Nagle coś uderzyło mnie od tyłu.  Upadłem. W błyskawicznym tempie wyjąłem z kieszeni nóż Strażników, nóż mojego ojca. Zalśnił błękitem, kiedy go dotknąłem. Szybko odwróciłem się na plecy i wbiłem nóż pomiędzy oczy potwora. Zawył groźnie. To był Aerls, potwór średniego stopnia. Potężny człowiek musiał go nasłać. Wyciągnąłem sztylet i biegłem dalej, do Kathy. Była na polanie. Przy wodzie.
- Kathy ! – krzyknąłem.
- Sean. – powiedziała z ulgą. Płakała. – Tak się bałam.
            Przytuliłem ją, ale nie było na to czasu. Złapałem ją za ramiona i spojrzałem prosto w oczy.
-Posłuchaj mnie. – powiedziałem spokojnie i  wolno. – Nie waż się dołączyć do walki. Jeżeli będę przegrywać nie waż się mi pomagać.  Jeżeli coś mi się stanie, uciekaj.  Postaraj się skupić i obudzić.
- Ale..
- Nie, Kathy, nie waż się mi pomagać. Pamiętaj. Jeżeli mi pomożesz to zostaniesz tu na zawsze. Zapadniesz w śpiączkę. – Zamknąłem oczy. Oparłem czoło o jej czoło. – Proszę, nie rób tego.
            Usłyszałem ryk potwora. Otworzyłem oczy. Puściłem Kathy i  odwróciłem się, by zmierzyć się ze stworem. Nagle coś złapało mnie za rękę. Odwróciłem się. Kathy. Cała zapłakana zbliżyła się do mnie i mnie pocałowała. Na ten pocałunek czekałem. Tego pragnąłem, ale nie mogłem ryzykować…  Popatrzyłem jeszcze chwilę na nią i rzuciłem się do ataku.
            Potwór wyglądał jak ogromny, ciemnoniebieski pies. Ścisnąłem  ostrze noża w ręce. Zalśnił potężnym niebieskim płomieniem, kiedy zetknął się z moją krwią.
- Zabawmy się. – mruknąłem i rzuciłem się do ataku.
             Biegłem w kierunku Aerlsa, omijając jego potężne łapy.  Niestety nie uczyłem się historii potworów. Jedyne co potrafię odróżnić, to nazwy tych stworów. Nie znałem słabego punktu Aerlsa. Kiedy łeb potwora schylał się w moim kierunku szybko złapałem za ucho i odrzutem łba, trafiłem na grzbiet. Wbiłem ostrze. Potwór zaryczał i stanął na dwóch łapach. Zacząłem zjeżdżać po grzbiecie tworząc głęboką ranę.  Spadłem na ziemię, a potem poczułem jak ogon potwora uderza we mnie z nadludzką siłą. Uderzyłem w drzewo. Czułem się, jakbym połamał żebra. Usłyszałem krzyk Kathy. Szybko wstałem, na chwiejnych nogach. Potwór zbliżał się do mnie. Zauważyłem, że przy uderzeniu upuściłem nóż.    Muszę dalej walczyć.  Wtedy coś błysnęło mi przed oczami.
- Nie.. – szepnąłem i rzuciłem się w kierunku potwora.
            To była Kathy. Złapała mój nóż i rzuciła się na Aerlsa, chcąc mnie uratować. Wbiła mu nóż prosto w oko.
- Nie ! – krzyknąłem.
            Kathy upadła na ziemię. Dobiegłem do niej. I złapałem w ramiona. Oddychała wolniej.  Poczułem gniew, silny gniew. Złapałem sztylet i z głośnym krzykiem rzuciłem się na potwora wbijając mu nóż w przełyk.  Potwór zaczął się wierzgać. Zaczął maleć, jakby się rozpadał, a potem nic po nim nie zostało. Zabrałem szybko swój nóż i schowałem do kieszeni. Podbiegłem do Kathy.  Nadal wolno oddychała.
- Kathy. – szepnąłem do niej. – Proszę, obudź się.
            Otworzyła powoli oczy.
- Sean. – powiedziała cicho, ze słabym uśmiechem. – Udało się ?
- Tak . – powiedziałem, a łzy zaczęły spływać po moim policzku.
- To dziwne. – mówiła z trudem. – Ale…
            Zamknęła oczy.  Oddychała wolno i wiedziałem, że na razie tak zostanie. Ma swój własny sen. Nie mogę się z nią kontaktować.  Ale zrobię wszystko, by ją ocalić. Nie mogę jej zostawić.
- Wyjdziesz z tego. – szepnąłem, przytulając jej ciało. – Wyjdziesz z tego, bo… bo Kocham cię.
__________________________________
Oto pierwszy rozdział. Mam nadzieję, że będzie się podobał.
Czekam na komy :*