Współtworzę ;)

Kontakt

GG: 13093544
Twitter: @daisy_eyes

Polecam!

Liebsten Awards

Obserwatorzy

Translate

piątek, 24 stycznia 2014

Sen - 4

Rozdział 4.
            Staliśmy przed ogromną kamienicą, jeszcze za czasów międzywojennych. Opieraliśmy się z Jasonem o mur, czekając na Jubabę. Była gwieździsta, zimna noc. Wiatr wiał niemiłosiernie, sprawiając, że aż dudniło mi w uszach. Poprawiłem czapkę.
- Stary – zaczął Jaz – Nie przesadzaj.
            Spojrzałem się na niego i aż wstrząsnęły mną dreszcze.  Skrzywiłem się z niesmaku. Byłem ubrany na „pingwina”, ledwo mogłem się poruszać. Tony swetrów, bluz, a dodatkowo na to ocieplana kurtka. Twarz miałem całą osłoniętą tak, że tylko wystawały moje oczy. Pomimo całego ubioru czułem chłód, a w razie walki, nie wiedziałem, czy sobie poradzę. Natomiast Jason miał na sobie cienką bluzę i skórzaną kurtkę. Nie założył nawet czapki, a na nosie znajdowały się czarne okulary przeciwsłoneczne. Naprawdę nie mogłem pojąć mojego przyjaciela. Uśmiechał się uradowany, jakby cały ten mróz sprawiał mu przyjemność.
- Zamknij się, Jaz – mruknąłem, odwracając od niego wzrok.
            Zacząłem niecierpliwie wyczekiwać Babuni. Czułem jak palce mi zamarzają pomimo wełnianych rękawiczek. Kiedy oddychałem, w powietrzu tworzyła się para, która przyprawiała mnie o jeszcze większe dreszcze.
- Spotykałem się kiedyś z dziewczyną z tej kamienicy – powiedział Jason – Może jeszcze tu mieszka ? – dodał.
            Nie mogłem wytrzymać. Ściągnąłem mu z nosa te głupie okulary i cisnąłem gdzieś daleko. Nie mogłem uwierzyć, że Jason stał się takim kobieciarzem. I pomyśleć, że ja kiedyś taki byłem.
- Oho – skomentował – Komuś już się nudzi.
- Czy ty jesteś pewny, że nie jesteś umysłowo chory ? – zapytałem, pocierając rękami.
- Prawdziwy mężczyzna powinien…- zaczął.
- Daj mi już spokój – mruknąłem, miałem dość tego tekstu.
            Jason z rozbawieniem poklepał mnie po głowie, na co ja tylko mruknąłem coś pod nosem. Nagle ujrzałem wybawienie – Jubabę. Szła w naszą stronę. Oblały mnie poty. Może to dziwne, ale nagle przeraziłem się tego spotkania i miałem ochotę uciec stąd jak najdalej. Co jeśli nie będzie znał lekarstwa ? Albo nie będzie chciał wyjawić takiemu zdrajcy, jak ja ?
- Będziecie tak sterczeć, półgłówki ? – warknęła Staruszka Teo, gdy była dostatecznie blisko nas – Ruszcie swoje dupy, bo się rozmyśli.
            Westchnąłem głośno. Chwila prawdy. Muszę się postarać. Szedłem za nimi, a moje serce biło coraz szybciej.  Weszliśmy do środka i poczułem zapach stęchlizny.  Szybko zakryłem szczelniej nos. Klatka schodowa nie wyglądała do najbardziej pielęgnowanych. Aż dziw, że były członek Rady tu mieszka. Po kątach walały się śmieci i wypalone pety. Wszędzie były porozwalane gazety, papiery.
            Wyszliśmy z Jason’em na prowadzenie. Jubaba już nam mówiła, że cel znajduje się na samej górze. Podeszliśmy do klatki schodowej. Pamiętałem, jak Staruszka Teo uczyła nas, żebyśmy w czasie misji nie wchodzili do ciasnych pomieszczeń, typu winda. Nie wiem, po co to wszystko, ale teraz dostosowaliśmy się do jej lekcji. W ogóle to chyba jedyne, co zapamiętałem.
- Dzieciarnia – mruknęła pod nosem.
            Zwróciliśmy się w jej stronę. Drzwi windy akurat się otworzyły, i Staruszka weszła do środka. Spojrzeliśmy się z Jasonem zdziwieni po sobie, po czym poszliśmy za jej przykładem.
- Myślicie, że będę włazić na 10 piętro –warknęła, gdy już weszliśmy do kabiny – Chyba Bóg was opuścił.
            Uśmiechnąłem się tylko łobuzersko wraz z Jasonem. Jubaba na ten widok pokręciła głową. Babunia Teo i te jej humorki… Kiedy znaleźliśmy się już na odpowiednim piętrze, Staruszka wskazała nam jeden z wąskich korytarzy.
- Idziemy – powiedziała – Pokój 69.
            Na te słowa parsknąłem śmiechem. Jaz szturchnął mnie w ramię.
- Nie ładnie się śmiać – powiedział poważnie, ale zaraz i tak sam zaczął chichotać.
- Głupi nastolatkowie, z głupim dorastaniem – mruknęła, co  niesamowitym sposobem poprawiło mi jeszcze bardziej humor.
            Znalazłem drzwi z numerem 69. Wziąłem głęboki oddech i wyciągnąłem rękę, by zapukać. Nagle otworzyły się. Staruszka Teo przecisnęła się obok nas, otwierając drzwi i mrucząc coś pod nosem, prawdopodobnie obelgi pod moim adresem. Wszedłem zdziwiony do środka. Poczułem ulgę, zniknął zapach stęchlizny, a na jego miejsce zjawił się cudowny zapach kwiatów.
            Jubaba zniknęła w długim, ciemnym korytarzu. Przerażony ruszyłem po omacku za nią, nie chcąc się zgubić. Nic nie widziałem, żadnego światła, żadnej drogi. Nie słyszałem kroków Jubaby. Zatrzymałem się, chcąc usłyszeć cokolwiek. Nagle wpadł na mnie Jason.
- Sorry – odpowiedział – Zgubiliśmy się ?
            Kiedy miałem już zamiar odpowiadać, obok mnie rozległ się niecierpliwy głos Babuni Teo.
- Ruszacie się, jak muchy w smole.
            Złapała mnie za rękaw i pociągnęła za sobą. Oślepiło mnie światło, ale po paru sekundach znów mogłem normalnie widzieć.  Znajdowaliśmy się w niewielkim pokoju, gustownie urządzonym. Niewielki plazmowy telewizor znajdował się w kącie, a naprzeciwko stał skórzany fotel. Po drugiej stronie znajdowały się półki z książkami, których było mnóstwo, a tuż przy nich kanapa ze stoliczkiem do kawy.  Środek pokoju był pusty, coś na wzór ścieżki do kolejnych drzwi. Pokój był koloru szarego, a na wschodniej ścianie znajdowało się okno, które było teraz szczelnie zasłonięte.
- Już – powiedziała normalnie Staruszka Teo.
            Nagle drzwi przed nami się otworzyły i wyszedł z nich otyły mężczyzna, w podeszłym wieku. Uśmiechnął się na nasz widok, a mi aż żołądek podszedł do gardła. To członek Rady, powtarzałem w myślach, nie daj się zwieść.
- Chłopcy – odezwała się Jubaba, przybierając miły ton głosu – To jest Rubien Fiodorow, były członek Rady.
- Dobry wieczór – powiedzieliśmy nagle onieśmieleni.
-Chyba raczej dobra noc – odpowiedział, głośno się śmiejąc – Siadajcie – wskazał nam kanapę – Zrobię herbaty.
- Ja się tym zajmę – odparła Jubaba – Ty lepiej z nimi pogadaj.
            Usiedliśmy przy stoliczku. Ja z Jasonem na kanapie, a Rubien przyciągnął sobie fotel. Po paru długich minutach ciszy, Fiodorow zabrał głos.
- Więc, co ode mnie potrzebujecie ?
            Przygryzłem wargę. Zacząłem się bać, że jednak to nie najlepszy pomysł.
- Sean potrzebuje lekarstwa – powiedział za mnie Jaz.
            Fiodorow zmarszczył brwi.
- Co ci dolega ? – zapytał mnie.
-Nie mi – odparłem szybko – Pewna dziewczyna zapadła na śpiączkę Strażnika. Przeze mnie – zawiesiłem głos, poczułem ukłucie w klatce piersiowej – Muszę ją uratować i potrzebuję pana pomocy.
            Rubien przyglądał mi się intensywnie. Starałem się wytrzymać jego spojrzenie, ale czułem się, jakby właśnie czytał ze mnie, jak z kartki.
- Jesteś konkretny – odpowiedział po chwili – ale nie jestem pewien, czy jestem w stanie ci pomóc. Czego ode mnie oczekujesz ?
            Przełknąłem głośno ślinę.
- Pomyślałem, że skoro pan był w Radzie, może pan coś wie na ten temat.
- Nie miałem dostępu do takich informacji - odparł zamyślony.
- Ale istnieje lekarstwo ? – zapytałem pełen nadziei.
            Rubien westchnął.
- Posłuchaj mnie - zaczął, nachylając się w moją stronę – Nie będę owijał w bawełnę. Nie mogę ci nic obiecać. Spróbuję się czegoś dowiedzieć. Moim zdaniem powinieneś teraz cierpieć za to, co zrobiłeś tej dziewczynie – poczułem gulę w gardle. Miałem już zamiar przepraszać, tłumaczyć się, ale Rubien kontynuował – Strażnicy tak  nie postępują, musisz to wiedzieć.
- Tak wiem… - powiedziałem prędko, ale zaraz mi przerwano.
- Dla ciebie zrobię wyjątek – dodał ciszej – Spójrzmy prawdzie w oczy, wyglądasz na wyjątkowego Strażnika, masz to coś w sobie. Nie wszyscy są gotowi na tyle poświęcenia dla jednej dziewczyny…
- Ta dziewczyna jest… - zaczął Jason, ale szybko go szturchnąłem.
            Do pokoju akurat weszła Staruszka Teo z tacą herbaty.
- Gotowa – powiedziała, stawiając tacę na stoliku – Uzgodniliście coś ?
- Oczywiście – odparł Rubien, spoglądając na mnie znacząco – Uznałem, że pomogę Sean’owi, jak tylko potrafię.
*
- A pamiętasz Wilene i Alone ? – zapytał mnie Jason, kiedy siedzieliśmy w stołówce, jedząc obiad. To znaczy, ja próbowałem zjeść, ale nie wychodziło mi to najlepiej.
- Nie – odpowiedziałem obojętnie. Nie byłem w stanie zapamiętać wszystkich dziewczyn, do których zarywałem…
- Gdzie byliście ? – zapytała niecierpliwie Roksi, gdy po raz wtóry jej nie odpowiadaliśmy.
            Jason westchnął znudzony.
- Jubaba zabrała nas do starego znajomego – odparł, a ja spojrzałem się na niego przerażony. Czyżby chciał wyjawić wszystko Roksanie ? – Miał załatwić nam pracę.
            Odetchnąłem z ulgą i zacząłem bawić się jedzeniem.
- Po zachowaniu Sean’a stwierdzam, że nie poszło wam najlepiej ? – zapytała, przyglądając się mi zmartwiona.
- A skąd ! – zawołał Jaz – Mamy jeszcze się spotkać na jakąś tam rozmowę kwalifikacyjną.
- Oby jak najszybciej – mruknąłem.
- Planujesz zostać ?- zapytała zdziwiona.
- Nie na długo – burknąłem.
            Wiedziałem, że nie minie sporo czasu, gdy już się stąd zwinę.
- Sean, zjedz coś – powiedziała zatroskana – Odkąd tu jesteś nie jadłeś dużo…
- Co racja, to racja – wtrącił Jason – Wychudłeś, niczym szkielet – skrzywiłem się na to porównanie – Lepiej jedz, bo potem nie będziesz w stanie mnie pokonać.
- Że co, proszę ? – zapytałem ożywiony – Czy to jest wyzwanie ?
- Jak uważasz – odparł z przebiegłym uśmieszkiem – I tak planowałem z tobą poćwiczyć. Przydałby się tobie jakiś wycisk.
- No to dawaj – powiedziałem, wstając – Idziemy walczyć.
            Jason roześmiał się i ruszył do wyjścia, a ja za nim.
- Sean ! – krzyknęła za mną Roksi – Obiad !
- Później pogadamy, Roksi – odparłem i zniknąłem za drzwiami.
*
            Założyłyśmy dresy i zwykłe białe bluzki, bez rękawów. Jason pożyczył mi ubrania, które zwisały na mnie. Chyba naprawdę ostatnio przesadziłem z „dietą”. Przypatrywałem się Jasonowi i nagle zacząłem wątpić, że uda mi się go pokonać. Zawsze byłem najsilniejszy, ale tym razem… Jason naprawdę musiał dużo ćwiczyć, bo jego mięśnie robiły wielkie wrażenie.
            Ustawiłem się szybko w pozycji atakującej, czekając na sygnał rozpoczynający walkę.
- Hola, hola – odparł Jason – Najpierw rozgrzewka.
            Opuściłem zdziwiony ręce. Jason zawsze atakował mnie bez żadnego przygotowania, z zaskoczenia, by mieć większą przewagę nade mną. Ostatecznie i tak wygrywałem.
- Okay – powiedziałem nieprzekonany i zacząłem się rozciągać.
            Poczułem, że ostatnio zaniedbałem ćwiczeń.  Kiedy wpatrywałem się w Jasona, zdałem sobie sprawę, że muszę uważać na jego siłę, jak również ruchy. Mogę mieć teraz tylko nadzieję, że nie nauczył się myśleć strategicznie.
- Gotowy ? – zapytał Jason po pewnym czasie, gdy skończył się już rozciągać.
- Jasne – odpowiedziałem, wiedząc, że dalsze ćwiczenie nic nie zdziała.
            Ustawiłem się w pozycji atakującej. Jason uśmiechnął się do mnie chytrze. Wyglądał na dość pewnego siebie. Uśmiechnąłem się w odpowiedzi. Zrobię wszystko, by zedrzeć z jego twarzy ten wyraz, jakby już zwyciężył. Walka się zaczęła, ale my ciągle trwaliśmy w tych samych pozycjach, okrążając siebie nawzajem.
            No dalej!, pomyślałem,  rusz się !
            Kiedy jednak nic się nie działo, uznałem, że pora zacząć. W tym samym momencie wpadł na to Jason i obydwoje rzuciliśmy się na siebie. Dostałem z całej siły w bok i szybko odskoczyłem. Skrzywiłem się z bólu, ale nadal byłem czujny. Ten cios był jak chlust lodowatej wody. Nagle zdałem sobie sprawę, że nie mogę myśleć o walce z Jasonem, tak jak kiedyś. Muszę się skupić i wyobrazić sobie, że jest to zwykły atakujący, nic o nim nie wiem… Jaki będzie jego ruch ?
            Unikałem raz za razem ciosu w twarz. Jason z całej siły chciał mi przywalić. Używał tylko pięści, nie bronił się, nie zastanawiał, po prostu walił na oślep. Musiałem to wykorzystać. Schyliłem się, objąłem go w pasie i  popchnąłem na ścianę. Jęknął cicho, ale od razu uderzył mnie kolanem w brzuch. Zakrztusiłem się  i szybko od niego oddaliłem. Nagle zacząłem myśleć, że Jason za bardzo wczuł się w walkę, albo po prostu tak tutaj teraz walczą…
- Sean ! – usłyszałem krzyk Roksany.
            Poczułem mocne uderzenie na twarzy. Szybko złapałem się za policzek. Wirowało mi przed oczami, widziałem wszędzie białe plamki. Cofnąłem się z przerażenia. Słaniałem się na nogach.
- Sean – usłyszałem Roksanę, tym razem bardziej rozpaczliwie.
            Zerknąłem w tamtą stronę. W Sali zebrały się tłumy, chcąc zobaczyć naszą walkę. Nagle przestałem wierzyć, że to zwykłe ćwiczenia.  Szybko się skupiłem i uniknąłem kolejnego ciosu. Poczułem złość, a także zdezorientowanie. Oko straszliwie mnie bolało i traciłem ostrość widzenia.
            Popchnięty, poleciałem do tyłu. Zrobiłem się czujny i znów przygotowałem się do ataku. Zamknąłem jedno oko, które i tak nie było w najlepszym stanie. Jason znów na mnie natarł, nie zważając na zwrot akcji.
            Kiedy Jason był już dostatecznie blisko, zamachnąłem się i z całej siły uderzyłem go w szczękę. Poleciał do tyłu. Szybko złapałem go za ramiona i parę razy uderzyłem kolanem w brzuch. Jason upadł na czworaka. Oddaliłem się od niego, nie chcąc być narażony na kolejny cios. Jaz pomału zmienił pozycję na klęczącą, a potem uniósł głowę. Z kącika ust spływała ciurkiem krew, zalewając całą brodę. Wpatrywał się we mnie ze złością, po czym uśmiechnął się niczym szaleniec. Zęby miał całe czerwone, od krwi. Pomału wstał, a ja ciągle wpatrywałem się w niego jednym okiem. Byłem przerażony. Czy to musi się tak skończyć ?
            Zanim się zorientowałem, Jaz przywalił mi prosto w twarz. Usłyszałem gruchot kości i poczułem przeraźliwy ból nosa. Szybko się zamachnąłem i oddałem mu cios.
- Przestańcie ! – dobiegł mnie głos Roksany. Zdałem sobie sprawę, że krzyczy na nas już od dłuższego czasu, a cała reszta gapiów wpatruje się na nas z przerażeniem, ale również zainteresowaniem.
            Przestaliśmy już z Jasonem owijać w bawełnę. Staliśmy naprzeciwko siebie i na zmianę oddawaliśmy ciosy. Ręka bolała mnie niemiłosiernie, więc zmieniałem raz prawą, raz lewą. Zacząłem oddalać się od Jasona. Ktoś nas od siebie odciągnął. Straciliśmy już dużo siły na walkę, więc nie mogliśmy się nawet wyrwać.
- Taki z ciebie przyjaciel?! – wydarł się Jaz. Spojrzałem się na niego wielkimi oczami – Myślisz, ze jak przyjedziesz po paru latach, to wszystko będzie w porządku?! – seplenił przez krew – Ty pieprzony chuju! – dodał. Na całej Sali zapadła cisza, w której wszyscy wpatrywali się wstrząśnięci w Jasona – Kurwa – zaklął i splunął na bok krwią – Wkurzyłem się – dodał spokojniej.
            Wpatrywałem się w niego oniemiały. Czy to na pewno Jason? Ten Jason, który cieszył się na mój widok? Ten, który chciał mi pomóc ? Który był moim najlepszym przyjacielem? Wyprowadzili go. Po drodze mamrotał coś pod nosem i ocierał się z krwi, co sprawiało, ze był jeszcze bardziej rozmazany.
- W porządku? – zapytał chłopak, który odciągnął mnie od Jasona.
- Jasne – mruknąłem, przepełniony bólem psychicznym i fizycznym.

            Kiedy spojrzałem się na chłopaka, okazało się, ze to Jermił. Przypatrywałem się mu zdziwiony. Tamten tylko kiwnął głową i odszedł. Czując ból w całym ciele, uznałem, że powinienem wrócić do pokoju, ale zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, osunąłem się na ziemię, pogrążając się w błogim odpoczynku.
___________________________________
Co sądzicie na temat nowego rozdziału? :)
Czekam na Wasze komentarze! ;)
Czytasz ? --> SKOMENTUJ!